piątek, 4 października 2013

Tydzień do Maratonu

Siedzę w domu i przeglądam internety. Znalazłem w nim pewne zdanie:
"Do Maratonu zostaje 8 dni, w sobotę rano dopada mnie smarkatość i trzyma.
Niedziela również zasmarkana. Z treningów nici." 
Mam wrażenie, że historia lubi się powtarzać. Do Maratonu w Poznaniu zostało 9 dni a ja właśnie zamordowałem setkę chusteczek. Do mojego drugiego startu na dystansie 42.195 zostało tylko 9 dni a ja znowu jestem przeziębiony. Mogę mieć tylko nadzieję, że schemat nie powtórzy się zbyt dokładnie i termometr nie pokaże znowu 38 stopni. Z drugiej strony to może dobrze, będę miał wymówkę jeżeli dam plamę w Poznaniu ("no przecież byłem chory") :>
Po 3 latach start w maratonie. Tym razem chyba trochę z innego pułapu. Poprzedni maraton przebiegłem po niespełna roku truchtania i był to pierwszy mój start w zawodach. Przebyte 700km wtedy wydawało się ogromnym dystansem, teraz wiem, że ani to duży dystans ani jakościowo nie było najlepiej z tym bieganiem. Od tego czasu udało mi się zaliczyć skręcenie nogi i prawie 5 razy więcej kilometrów. Pojawiły się starty w GP Gdyni i w biegu Westerplatte. Od momentu kiedy mój Brat zaczął biegać zacząłem zwracać większą uwagę na jakość treningu i ostatnie miesiące to regularna praca według planu z kosmicznymi literkami E, T, I, M oraz hard ;) Do tego było trochę ciężarów i doprowadzenie wagi do akceptowanego poziomu. Dobrym wyznacznikiem poziomu treningu było to, że 4 tygodnie temu zastanawiałem się czy na pewno muszę się tak męczyć i czy przypadkiem w Poznaniu nie poradzą sobie beze mnie. Serio, po zakończeniu długiego biegania miałem totalnie dość, wszystko mnie bolało. 
Oczekiwania? Skończyć w dobrej kondycji, najchętniej z wynikiem zaczynającym się od trójki.
Tylko tyle i aż tyle. Dlaczego miałoby się udać? Po pierwsze w przygotowanie włożyłem dużo pracy, adaptację widać było nawet w trakcie treningów. Po kryzysowym długim bieganiu dwa dni wystarczyły, żeby organizm się zregenerował a kolejne długie wybieganie kończyłem w dużo lepszej kondycji. Drugim powodem jest osobisty "zając" w osobie mojego Brata, który będzie pomagał utrzymywać tempo zwłaszcza w krytycznych momentach. Oczywiście jak to w życiu bywa może okazać się, że jednak pracy na treningach było za mało a osobisty zając odpali turbo i poleci łamać 3h ;)
Teraz idę otwierać chusteczki i popatrzę sobie na fotokast sprzed 3 lat, gdzie na szczęście sfilmowano mnie w miejscu w którym jeszcze biegłem :D.

1 komentarz: