Co roku w okolicach 1 września odbywa się Bieg Westerplatte. Trasa 10 km biegu rozpoczyna się na terenie Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, gdzie rozpoczęła się Druga Wojna Światowa. Meta znajduje się na Długim Targu w okolicach Neptuna. Tegoroczne zawody to 49 edycja biegu i odbyły się 3 września 2011.
O biegu przypomniała mi pewna rowerzystka. Szybki rzut oka na stronę Mosiru i pierwszy zonk. Rejestracja przez stronę zakończona. Pozostaje rejestracja w dniu zawodów od 7 rano. Przejrzenie dokładne strony daje jeszcze jedną metodę rejestracji, FAQ podaje, że rejestracja jest możliwa w piątek w siedzibie Mosiru. Jest jeszcze problem: moja Żona w sobotę pracuje i nie może zostać z nimi w trakcie biegu. Na szczęście niezawodna w tym temacie Babcia deklaruje chęć przygarnięcia przychówku.
W piątek po pracy pakuję rodzinkę do samochodu i ruszamy. Najpierw na Traugutta dokonać rejestracji. Okazuje się, że jest dodatkowy warunek rejestracji...muszę zaśpiewać ;) Na szczęście rozsądni organizatorzy rezygnują z tego wymogu i wydają mi numer startowy. Z kopertą z numerem 1517 wracamy do samochodu i zawożę dzieci do Babci.
Po powrocie do domu zaczyna się stres przedstartowy podobnie jak w Poznaniu zaczynają mnie boleć stawy i mięśnie. Próby racjonalnego wyjaśnienia organizmowi, że ten dystans to wczoraj i trzy dni temu pokonał i to nie jest dla niego próba spełzły na niczym. W dniu zawodów wstaję o 6:30 aby dalej rozkoszować się stresem :/ Do mięśni i stawów dochodzi jeszcze żołądek. Zaczynam się zastanawiać po co mi ten cały bałagan, tylko nerwy tracę ;)
W sobotę rano prysznic, ciuchy na grzbiet, izotonic do plecaka i ruszam do autobusu. Dojeżdżam do LOTu, marsz przez obarierowaną Długą i Długi Targ. Wsiadam do jednego z autobusów, które ma zawieźć mnie i ponad tysiąc innych biegaczy na start. W tym momencie stres odpuszcza i spokojnie już patrzę na zapełniający się pojazd. Kiedy ruszamy w kierunku Westerplatte kierowcy udziela się atmosfera wyścigu i w iście kawalerski sposób wiezie nas na miejsce. Na miejscu jesteśmy 1,5h przed startem, oddaję plecak do depozytu i idę pod pomnik. Potem wracam w okolicę startu i leżakuję (widać mnie po lewej) ;) wraz z innymi biegaczami. W okolicach 10:30 zaczynam pomalutku się rozgrzewać przed biegiem. 10:45 ustawiamy się na starcie. Wybieram miejsce w okolicach końca stawki zakładając, że ja tu tylko masę robię :) Orkiestra dęta przygrywa, potem minuta ciszy. Pierwsi startują zawodnicy na wózkach, dwie minuty później strzelają do nas z armaty i zaczynamy uciekać do Gdańska.
Peleton pomalutku rusza i zaczynamy bieg. Po 200 metrach czuję piekący ból w lewej łydce. Głośno wyrażam niezadowolenie i patrzę na łydkę. Okazuje się, że jakiś paskowany latający owad się wbił i wstrzykuje mi jad. Strącam nieproszonego gościa i biegnę dalej. Łydka wściekle pali, ale chytrze obracam to motywację do szybszego biegu. Pomalutku wyprzedam osobę za osobą. Mijam 1km, potem szukam tablicy z 2km. Po 15 minutach jestem pewny, że gdzieś mi umknęła albo ktoś ją sprywatyzował (może zabrał na pamiątkę?), ewentualność, że biegnę aż tak wolno wykluczam. W trakcie wyprzedzania zaczynam doganiać osobę ze znajomym logo na spodniach, okazuje się, że dogoniłem Kuguara truchtającego w rytm spokojnej muzyki. Krótkie pogaduchy i zaczynam dalej wyprzedzanie. Lekki zbieg w okolicy 4km i perspektywa wody na 5km staje się przyjemnie bliska. Dobiegam do stolików...i... patrzę jak ostatnie krople wody spływają do kubka biegacza, który ustawił się przede mną... No kurde, co jeszcze się schrzani? Wracam na trasę, 7km, 8km, 9km, trochę ja wyprzedzam, trochę mnie wyprzedzają. Ostatni kilometr, Ogarna. Jest źle bo wyprzedzają mnie tatusiowie z wózkiem na spacerze ;D. Nawrotka na Długą, jeszcze się rozpędzam, udaje się nawet kogoś wyprzedzić przed metą (serio, mam dowód na zdjęciach o tu jestem za 1261 a tu przed nim ) i finish!
Na mecie dzięki wyprzedzaniu (prawie 250 osób) załapałem się na medal. Oficjalny czas (brutto) 56:12. Życiówka (a jak ;)). Jak na 2 miesiące totalnego roztrenowania i tak jest nieźle (a przynajmniej tak sądziłem do momentu kiedy usłyszałem jaki czas miał gość w kategorii 70+). Największe brawa na finiszu (przynajmniej od biegaczy wśród których stałem) zebrał zawodnik z numerem 415 za walkę z samym sobą do końca. Żądła z łydki pozbyłem się czekając na wydanie rzeczy z depozytu.
Bieg byl dobrze przygotowany, brak opłaty startowej na pewno wpłynął pozytywnie na frekwencję. Z drugiej strony 1200 osób jak na miasto wielkości Gdańska wydaje się niezbyt imponującą liczbą, dystans nie był przecież zbyt wymagający. Za rok 50 edycja biegu, ciekawe jaka będzie frekwencja.